Przeprawa przez Wisłę
Szlak Pileckiego
Przeprawa przez Wisłę
[FRAGMENT RAPORTU WITOLDA – czyta Zbigniew Kozłowski]
27 kwietnia 1943
Dobiegliśmy, bo ciągle jeszcze biegać byliśmy zdolni, do brzegu Wisły i brzegiem zaczęliśmy posuwać się dalej, szukając na wszelki wypadek miejsc do ukrycia na dzień. Już dniało. Nie było większej dla nas jakiejś osłony. Ciemny pasek lasu czernił się daleko na horyzoncie. Zrobiło się jasno zupełnie. Tuż przy brzegu Wisły stała wieś. Na wodzie kołysały się łódki, własność mieszkańców tej wioski. Postanowiłem przepłynąć łodzią przez Wisłę. Łodzie były przycumowane łańcuchami do wbitych pali. Łańcuchy zamknięte na kłódki. Obejrzeliśmy łańcuchy. Jeden z nich był złączony z dwóch kawałków, za pomocą śruby. Jasiek wyjął klucz (kawał sztaby z otworem na mutrę), którym odkręcał śrubę w piekarni. Zaskoczył nas znowu zbieg okoliczności. Klucz akurat pasował na mutrę. Odkręciliśmy mutrę. Łańcuch rozpadł się na dwoje…
Wschodziło właśnie słońce. Wsiedliśmy do łodzi i odbiliśmy od brzegu. W każdej chwili mógł ktoś wyjść z domów wioski, odległych kilkadziesiąt kroków zaledwie od nas. Kilkanaście metrów przed brzegiem przeciwległym łódź natknęła się na mieliznę. Nie mieliśmy czasu na spychanie. Skoczyliśmy do wody i brnęliśmy dalej pieszo, brodząc pod samym brzegiem po pas. Zgrzane przez noc całą i bieg ciało i stawy pogrążone zimną wodę zareagowały w następstwie. Na razie nic jeszcze nie czuliśmy, szybko wyskakując na brzeg Wisły. W odległości dwóch kilometrów mniej więcej, był ciemny pas lasu. Las – tak bardzo przeze mnie kochany, do którego tęskniłem przez lat kilka, w tym wypadku był zbawieniem, był pierwszą prawdziwą zasłoną w terenie, która nas ukryć mogła. Nie można powiedzieć, żeśmy do tego zbawienia pobiegli. Biec nie mieliśmy już sił. Szliśmy przyśpieszonym krokiem, a nawet czasami z braku sił zwalnialiśmy tempo. Słońce świeciło już jasno. W oddali słychać było warkot motocykli na szosach – może nawet w pościgu za nami…
Wisła w okolicach Oświęcimia i Krakowa
Shutterstock/Tomasz Mazon